Łukasz

Profil użytkownika: Łukasz

Warszawa Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 1 godzinę temu
1 196
Przeczytanych
książek
1 371
Książek
w biblioteczce
1 172
Opinii
16 318
Polubień
opinii
Warszawa Mężczyzna
Już chciałem napisać, że Książka jest dla mnie niczym chleb powszedni, ale tego nie zrobię. Bez chleba mogę się jednak obyć, zaś dzień bez krótkiego przynajmniej obcowania z Książką (w ręku) uważam za stracony. Z wykształcenia - historyk, a zatem cenię teksty spoglądające w przeszłość. Tym bardziej, że przyszłość Człowieka barwi się na czarno. W doborze lektur stosuję - nie pamiętam już czyją - zasadę: „Szkoda czasu na dobre książki. Trzeba czytać tylko najlepsze”…

Opinie


Na półkach:

Czwarta moja książka Josepha Rotha, interesująco inna od innych. Wielki hotel w upadłym mieście Łodzi jako obraz drabiny społecznej, zamieszkany i przez milionerów, i biedaków, wielkie fortuny i jeszcze większa nędza, świetna galeria ludzkich typów oraz rebelia – jako efekt I wojny światowej.

Mimo wszystko chyba Roth czuł się jednak najlepiej w swych ukochanych klimatach cesarsko-królewskich. Choć nie, źle napisałem: to raczej ja wolę go, gdy pisze o CK Monarchii czy jej końcu. Bądź co bądź ten polski Żyd z galicyjskich Brodów, gdzie w 1913 zdał maturę, był największym chyba literackim patriotą tego przedziwnego państwa. Państwa, które – gdy istniało - było przedmiotem drwin, a za którym potem tęskniono (co dotyczy m.in. Żydów, gdzie nie byli systemowo prześladowani), bo było stosunkowo przyzwoite, na tle tego co było i wkoło niego, i – zwłaszcza - po jego rozpadzie….

To jedna z pierwszych książek Autora, napisana w 1924 r., gdy żywa była jeszcze pamięć rewolucyjnych wstrząsów z 1918 i lat następnych (a on sam lekko wtedy komunizował). Objawia tu sporą wrażliwość i ”słuch społeczny” na ówczesnych „wykluczonych”, której w takim wymiarze nie dostrzegłem w trzech innych jego książkach, włącznie z arcydziełem „Marsz Radetzky’ego”, niezapomnianą elegią po CK Monarchii…

To poruszający portret Łodzi (przywodzący nieco na myśl genialną „Ziemię obiecaną”, choć bez jej głębi, rozmachu i panoramy). To czasy tuz po I wojnie, gdy przepadł wielki rynek zbytu włókiennictwa na Wschodzie (bo Łódź zaopatrywała całą Rosję w perkale i nie tylko). Można prowokacyjnie przywołać tu słowa Róży Luksemburg o nierozerwalnym związku gospodarek podzielonego kraju z rynkami państw zaborczych. Łatwo dziś je wyszydzać, ale to m.in. właśnie Łódź zapłaciła za to nie byle jaka cenę….

Miasto jest widziane oczami austriackiego jeńca wracającego po I wojnie z rosyjskiej niewoli, który zamieszkuje w tytułowym hotelu. Najbiedniejszym przypadają tam górne pietra – odwrotnie niż w drabinie społecznej. Na początku narrator ma pewne nadzieje, czy też złudzenia: „Do hotelu Savoy mogłem przyjechać w jednej koszuli, a opuścić go jak możny pan z dwudziestoma walizami - i wciąż jeszcze być Gabrielem Danem”.

„Wszyscy, którzy tu mieszkają, będą ofiarami hotelu +Savoy+. Nikt nie ujdzie cało z hotelu +Savoy+” – a jest tak samo upiorny, jak i rzeczywistość miasta. Tu przetrzymuje się tych, których nie stać na zapłatę rachunku, organizuje się dla bogaczy imprezy z nagimi dziewczętami („Stały w białej nagości jak młode łabędzie”).

Obraz hotelu i jego gości, a także „gości” jest wstrząsająco znakomity:

„Hotel „Savoy” był jak świat, na zewnątrz promieniał potężnym światłem, z siedmiu pięter tryskał przepych, ale wewnątrz mieszkała nędza w pobliżu bóstwa, to, co mieszkało na górze, leżało na dole, pogrzebane w przestronnych grobach, a groby piętrzyły się na przytulnych pokojach sytych, którzy siedzieli na dole w spokoju i zadowoleniu, nie obciążeni lekkimi trumnami".

„Wszystkie miasta na świecie posiadają mniejsze lub większe hotele +Savoy+”.

„Wiedziałem, że nikt z nich nie mieszka dobrowolnie w hotelu +Savoy+. Każdego z nich przykuwało jakieś nieszczęście. Dla każdego z nich hotel +Savoy+ był nieszczęściem”.

Także opisy Łodzi porażają:

„Bóg ukarał to miasto przemysłem. Przemysł jest najsurowszą karą Bożą".

„Glanc prowadził mnie przez nieznane uliczki, obok podwórzy, zanieczyszczonych placów, na których leżało śmiecie i gruz, świnie rechtały, szukając zabłoconymi pyskami żywności. Zielone roje much bzykały nad kupkami brunatnego ludzkiego kału. Miasto nie było skanalizowane, śmierdziało ze wszystkich domów".

„Przechadzam się jeszcze raz po mieście, oglądając groteskową architekturę skośnych dachów, fragmentów kominów, rozbite i papierem gazetowym zaklejone szyby okien, nędzne podwórza, rzeźnię na krańcu miasta, kominy fabryczne na horyzoncie, baraki robotnicze”.

„Kraj dokoła jest smutną pięknością, przekwitłą kobietą; zewsząd dochodzą głosy jesieni, chociaż kasztany są jeszcze ciemnozielone. W jesieni trzeba być gdzie indziej, w Wiedniu na Ringstrasse, na ulicach zasianych złotym listowiem, patrzeć na domy podobne do pałaców, na ulice prościutkie i wystrojone, jak na przyjęcie wytwornych gości ”.

„Jest to miasto deszczu i beznadziejności (…) W każdej kropli deszczu kryje się tysiąc pyłków węglowych, które przylepiają się do twarzy i ubrań ludzi”.

„Siedziały tu robotnice, młode dziewczęta, były bardzo pijane, ale nic nie mogło zniszczyć doszczętnie ich świeżości, wódka bezskutecznie zwalczała ich zdrowie”.

„Jadali w kuchni dla biednych. Porcje stawały się coraz mniejsze, a głód coraz większy. Strajkujący robotnicy siedzieli i przepijali swoje strajkowe zasiłki w poczekalniach dworca, a żony ich i dzieci głodowały”.

„Źle się ludziom wiodło. Sami sobie gotowali los, a mniemali, że pochodzi od Boga".

„Ten nie ma chleba, a ów zjada go z goryczą. Ten chce być syty, a ów wolny. Ten znów porusza ramionami – wydaje mu się, że to skrzydła, że za chwilę, za miesiąc, za rok wzbije się ponad niziny życia".

Gdy czytałem ten fragment o „dobrym fabrykancie”, przyszło mi na myśl „kapitalistyczne” 500+….

„- Ja płacę dodatek od każdego noworodka – chełpi się Kanner - a od tego czasu na moich robotników spadło błogosławieństwo dzieci. Życzę moim wszystkim wrogom tak płodnych robotników. Ci ludzie sami się gubią; ale robotnik traci rozum dla dwóch procent od poborów i dostarcza mi kopy dzieci".

Szkoda tylko, że Autor tylko szkicuje napiętą sytuację społeczną jako podglebie możliwego wybuchu, który tak czy inaczej wydaje się nieunikniony….

"- Chcę tu robić rewolucję – oświadczył, a powiedział to tak zwyczajnie, jak gdyby oznajmiał, że zamierza napisać list”.

„Jest agitatorem z miłości do zamieszek”.

Rewolucji, czy tez może właśnie krótkotrwałym zamieszkom, poświęcone są zaledwie trzy krótkie, ostatnie rozdziały. Po jednym cytacie na każdy:

„Tłum stoi w rynku i rzuca kamieniami w pustą ulicę. Kamienie napełniają środek ulicy. Można by ją na nowo brukować".

„Odzywa się werbel bębnów, twardy krok podkutych butów, syk komendy".

„W szarzejącym poranku sterczą na pół zwęglone mury hotelu".

Inne cytaty:

„Długo byłem samotny wśród tysięcy ludzi. A teraz istnieje tysiąc rzeczy, które mogę dzielić z innymi".

„Żywszymi stały się rzeczy żywe, brzydszymi wydawały się ogólnie potępiane, niebo bliższe, a ziemia uległa".

„Abel Glanc staje się niespokojny. Wszyscy Żydzi są niespokojni".

„Będąc chudym i smukłym, mógł pomieścić się w każdym kącie. Był to w ogóle jego los – wynajdywanie i wypełnianie luki w cudzym życiu".

„Dawał pieniądze, ażeby wykupić swoją duszę od grzechu złota".

Czwarta moja książka Josepha Rotha, interesująco inna od innych. Wielki hotel w upadłym mieście Łodzi jako obraz drabiny społecznej, zamieszkany i przez milionerów, i biedaków, wielkie fortuny i jeszcze większa nędza, świetna galeria ludzkich typów oraz rebelia – jako efekt I wojny światowej.

Mimo wszystko chyba Roth czuł się jednak najlepiej w swych ukochanych klimatach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nigdy dosyć świadectw ludobójstwa w środku Europy - zaledwie w pół wieku po najstraszliwszej rzezi, także przecież i na tamtych terenach. „Pomyślałem, że Srebrenica to taka nasza +mała+ Treblinka, oddalona o cztery godziny jazdy z Sarajewa i trochę mniej z Tuzli” – pisze Autor. Tak, to ta sama, tak powszechna w czasie i przestrzeni, tam i tu, pogarda dla Innego czy Gorszego.

Od strony faktograficznej opowieść ówczesnego tłumacza wojsk ONZ, obecnie dziennikarza, wnosi niewiele. Jednym z jej walorów jest zaś autentyzm relacji, choćby i spisanej po latach, oddanie ówczesnych nastrojów - a raczej naiwnych złudzeń i próżnych nadziei - muzułmańskich Jugosłowian (tak, wiem, że to termin od dawna nieaktualny) ze Srebrenicy i okolic. Od Serbów niczego dobrego nie oczekiwali, bo nie mieli prawa oczekiwać, ale liczyli, bo mieli prawo liczyć, że żołnierze UNPROFOR zapewnią im bezpieczeństwo. Bardziej pomylić się nie mogli….

Kolejne to też potwierdzenie, iż wojna nie czyni nikogo, ale to nikogo, lepszym. Dotyczy to nie tylko sprawców, ale i ofiar. Zresztą oba te statusy, mówiąc może zbyt elegancko, opalizują i mają tendencję do przenoszenia się to na jedną, to na drugą stronę – nie ma tu z reguły determinizmu. I właśnie to jest w każdej wojnie najstraszniejsze. Zwłaszcza tej, domowej, jak tam i wtedy – a nie zmienia tego, że wina Serbów tysiąckroć większa….

I właśnie kolejną wielką wartością tej wstrząsającej opowieści jest to, czego tu nie ma. Nie ma bowiem żadnej idealizacji własnej strony, co nieczęste w opowieściach o wojnach, gdzie zwykle „my” bezgrzeszni jesteśmy niczym cherubiny, a tylko „oni” to zaiste diabły wcielone….

Przejmująco prawdziwie brzmią takie np. zdania…

„Był to znak, że stajemy się coraz bardziej podobni do Serbów, że powoli stajemy się nimi, a mówiąc precyzyjniej – tymi, którymi oni chcieli, byśmy się stali”.

„Serbowie traktowali nas jak zwierzęta, a my po pewnym czasie właśnie tak zaczęliśmy się zachowywać”.

„Za dnia walczyliśmy z Serbami, nocą, jedni przeciwko drugim o każdy kęs pożywienia”.

„Znaczna część pomocy już nazajutrz po przywiezieniu lądowała na miejskim targu. (…) Właściwie tylko raz się zdarzyło, że policja zrobiła nalot na i wyłapała handlujących pomocą humanitarną”.

Autor jest świetnym obserwatorem uniwersalnych zjawisk, które towarzyszą, muszą towarzyszyć, wszelkim takim sytuacjom krańcowym. Także wtedy, gdy na żer, w pełni nieubłaganego słońca, wychodzą ludzkie hieny.

I notuje: „Dałem obrączkę za parę kilo papryki” – powiedział mi pewien starszy znajomy”. Albo „Zrobiło mi się niedobrze, gdy widziałem jak przez drut kolczasty za trzy pudełka papierosów bierze od starszego, siwego mężczyzny wielki, chyba największy złoty sygnet, jaki kiedykolwiek widziałem”. Skądś to znamy: ile to żądali nasi rodacy od Żydów na stacji w Treblince za butelkę wody…?

Autor wie też dobrze, od czego może teraz zależeć los człowieka. „Ludzie nie rozumieli, że to, czy przeżyją, zależeć będzie od tego, jak szybko zaakceptują fakt, iż do nowego świata nie wolno wnieść nic ze starego. Stary świat utracili bezpowrotnie, nowym rządziły typy spod ciemnej gwiazdy, przestępcy, kryminaliści, skorumpowani policjanci... ”.

Uwagę przykuwa pozornie błaha, zdawkowa rozmowa Autora z największym serbskim rzeźnikiem Ratko Mladiciem, gdy już wiadomo, że Holendrzy z UNPROFOR oddają muzułmańską ludność Srebrenicy w jego zbroczone krwią ręce. Tym razem, jakimś kaprysem watażki („czuł się jak bóg”), zwraca mu jego legitymację tłumacza ONZ i puszcza wolno („przez kolejne miesiące śnił mi się po nocach”).

Innym dramatycznym momentem jest skreślenie przez holenderskiego komendanta z listy tych, którzy maja ocaleć – bo wyjadą ze Srebrenicy z dzielnymi żołnierzami UNPROFOR jako ich pracownicy – dopisanego „na szybko” brata kolegi Autora. „Wziął różowy flamaster i – dotąd nie mogę uwierzyć, że zrobił to różowym flamastrem, może powinien wziąć jednak czarny – przekreślił nazwisko, człowieka, życie. Muhamed Nuhanović – miał 19 lat, a ja do dzisiaj winię siebie; winię nas wszystkich, że jego nazwisko wpisaliśmy na końcu listy; może gdyby znalazł się gdzieś w środku, ukryty wśród naszych nazwisk, Franken nie zauważyłby go, może Muhamed żyłby do dzisiaj”.

Szczególny imperatyw Suljagić odczuwa wobec anonimowych ofiar. „O nich właśnie myślę, o tych postaciach pozbawionych nazwiska, bez tożsamości, które staną się bezimiennymi liczbami. Ilu takich się przewinęło, ilu z nich któregoś dnia po prostu nie zjawiło się tam, gdzie byli jeszcze wczoraj, a my nie odczuliśmy ich braku, bo to miejsce zajęli inni, którzy też później odeszli. Znikali bezgłośnie, równie cicho jak istnieli”.

Inne cytaty….

„Śmierć była do przyjęcia, ale strach przed śmiercią nie”.

„Półgłosem powtórzyłem, co przed chwilą usłyszałem, zupełnie jakby wieść miałaby się stać mniej straszna, gdy już się nią z kimś podzielę”.

„W te zimowe miesiące otrzymaliśmy całkiem nową broń, coś, o czym nikt prócz nas nie wiedział - gniew. Wreszcie rozgorzał, po tym wszystkim, obalając granice poszanowania bliźniego i moralności, dwóch pojęć, które pierwsze giną na wojnie, bo ofiara od razu traci te cechy lub sama się od nich uwalnia, gdy stają się przeszkodą między nią a życiem”.

„Jestem przekonany, że miejsce urodzenia jest nieistotne w porównaniu z miejscem śmierci. Pierwsze nic o nas nie mówi, to tylko suche dane geograficzne; drugie mówi wszystko o naszych poglądach, przekonaniach, wyborach, którym pozostaliśmy wierni do końca, póki nie dosięgła nas śmierć. A jeśli się mylę, jeśli człowiek nie może sobie wybrać miejsca śmierci, tak jak nie może wybrać miejsca urodzenia? ”.

Nigdy dosyć świadectw ludobójstwa w środku Europy - zaledwie w pół wieku po najstraszliwszej rzezi, także przecież i na tamtych terenach. „Pomyślałem, że Srebrenica to taka nasza +mała+ Treblinka, oddalona o cztery godziny jazdy z Sarajewa i trochę mniej z Tuzli” – pisze Autor. Tak, to ta sama, tak powszechna w czasie i przestrzeni, tam i tu, pogarda dla Innego czy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedna z najlepszych przeczytanych książek o pobieraniu nauk, relacjach uczeń-wychowanek i jeszcze paru egzystencjalnych problemach. Klimaty kafkowsko-musilowskie, a i Schulz może przyjść na myśl. Tylko że Rober Walser był wcześniej. Jakimże był pisarzem! Niełatwo uwierzyć: to rzecz z roku 1909 (!).

„Nauczyć się tu można niewiele, brak sił pedagogicznych i my, chłopcy z Instytutu Benjamenty, nigdy do niczego nie dojdziemy, to znaczy w przyszłości będziemy wszyscy czymś małym i podrzędnym”.

Takie zdanie otwiera tę lekko fantasmagoryczna opowieść o szkole idealnych lokajów, która może być ogólnym obrazem szkoły jako takiej. Zwłaszcza tego jej modelu – pruskiego z 19. wieku - którym do dziś katuje się niczemu winne dzieci, m.in. w Polsce (a nie widzę szansy zmiany tego na model skandynawski, przyjazny wychowankom i nastawiony na wspólne rozwiązywanie problemów, a nie wkuwanie budowy mitochondrium czy wzoru na kołowrót).

Ten niby-dziennik to w znacznym stopniu autobiografia: po ukończeniu takiej właśnie szkoły w Berlinie Autor - nb. Szwajcar, nie Niemiec - służył w pałacu „tych” Hochbergów w dzisiejszej Dąbrowie Niemodlińskiej.

Dewizą szkoły jest - a jakże - „Mało, ale gruntownie”. Czego się uczył? Aby być posłusznym. Przewrotny narrator nie jest zresztą przeciwny rygorom. „Kiedy nie powinno się czegoś robić, to czasem tak to korci, że nie można inaczej, jak tylko mimo wszystko właśnie to zrobić. Dlatego z zasady uwielbiam wszelki przymus, bo dzięki temu można się z góry cieszyć na wykroczenia”.

Ale to wszak nie tylko rzecz o szkole (żaden to chłopacki „Sposób na Alcybiadesa” sprzed lat), ale i opowieść o człowieku i jego losie, sytuacji egzystencjalnej i społecznej, zależnościach, przymusach sytuacyjnych, relacjach między warstwami społecznymi itepe itede.

Co drugie zdanie godne zanotowania i zapamiętania, niekoniecznie po to, aby zabłysnąć bon motem. To po prostu mądra książka, niekryjąca niczego, co nie tylko może, ale musi się przydarzyć człowiekowi.

Język całości jest wyrafinowany, acz nie przemądrzały. Wiadomo, że styl to człowiek i jest on także znakiem rozpoznawczym Walsera. Uwiódł mnie tym już w pierwszej przeczytanej książce: zbiorze opowiadań „Niedzielny spacer”.

Bo czy takie np. zdanie nie brzmi niczym wprost z Manna? „Wygody skłaniają do bezmyślności i okrucieństwa. Słyszysz te gniewne grzmoty i dudnienie? To niepokój. Zażyłeś pokoju i wytchnienia. Teraz nadciąga niepokój, nie uchronisz się od zwątpienia i rozterki. Chodź! Trzeba odważnie stawić czoła temu, co nieuniknione”.

Zresztą cień śmierci ogarnie i narratora…. „Uczymy się przeżywać i znosić straty, a to jest, moim zdaniem, umiejętność, zaprawa, bez której człowiek nie wiem jak wybitny pozostanie na zawsze dużym dzieckiem, poniekąd mazgajem”.

Walser jest świetnym obserwatorem ludzkich zachowań, ba – także i samego siebie. Genialny jest np. opis wizyty narratora w „restauracji z damską obsługą” (żyjemy na razie w dobie obłudy społecznej – to jeszcze nie Babilon-Berlin lat 20.)

„Dziewczyna była Polką, była smukła, zwinna i tak cudownie grzeszna (…) Ciągle zrywała się i przynosiła coś do picia. Raz po raz. Chciała po prostu jak najszybciej wyciągnąć od głupiego chłopaka sporą sumkę pieniędzy”.

„Wciąż na nowo upajała mnie woń, jaka biła od tej dziewczyny. Spostrzegła to i uznała za objaw wytworności. (…) – Przywitaj się ze mną. I wtedy zrobiłem to, co się w takich miejscach nazywa przywitaniem, to znaczy wśród śmiechu, żartów i pocałunków wyjaśniła mi, o co chodzi, a ja to zrobiłem”.

Autor zastawia liczne pułapki na czytelnika, wielu wątków nie da się tu odczytywać dosłownie, bo jednak nie jest to czysty realizm. Tak czy inaczej: satysfakcja czytelnicza gwarantowana.

Trochę pyszniejszych cytatów….

Gadamy o głupstwach, często także o rzeczach poważnych, ale unikamy wielkich słów. Piękne słowa są strasznie nudne.

Wyświadczyć przysługę komuś, kogo nie znamy i kto nas nic nie obchodzi, to wspaniała rzecz, w takich chwilach spoza boskiej mgły wychyla się raj.

Nie ma dla mnie większej przyjemności, niż podsuwać ludziom, którzy są mi szczególnie bliscy, z gruntu fałszywy obraz mojej osoby.

Ludzie, którzy umieją się złościć, są mi nad wyraz sympatyczni.

Ojciec mój jest starszym radcą, ja zaś uciekłem od niego, bo obawiałem się, że zmiażdży mnie swoją doskonałością.

Cała Europa wysyła tu swoje próbki człowieczeństwa.

Kolega Schilinski jest z pochodzenia Polakiem. Mówi śliczną łamaną niemczyzną.

Robił, co mógł, by uchodzić za chłopca nierozgarniętego, nieprzydatnego i nieudanego, co mnie osobiście bardzo się podoba.

- Kraus - powiadam - zważ, proszę, że i Żydzi są ludźmi.
Spieramy się o zalety i wady Żydów i pysznie się przy tym bawimy. Jestem zdumiony trafnością jego poglądów.
- Żydzi mają pieniądze - powiada.
Potakuję, zgadzam się z tym i mówię:
- Dopiero pieniądze robią z ludzi Żydów. Biedny Żyd to w ogóle nie Żyd, a bogaci chrześcijanie, ho ho ho, to dopiero najgorsi Żydzi.

Kiedy się po prostu jest i nic się nie robi, czuje się nagle jak uciążliwą rzeczą jest istnienie.

Owszem, na świecie zachodzi tak zwany postęp, ale to tylko jedno z wielu kłamstw, jakie rozsiewają spryciarze, żeby tym bezczelniej i bezwzględniej wyciskać z ludzi pieniądze.

Gderanie zrzędy brzmi w moich uszach piękniej niż szmer leśnego strumyka, błyszczącego w najpiękniejszym słońcu letniego popołudnia.

Czuję, jak mało mnie obchodzi to, co się nazywa światem, a jak wielkie i porywające wydaje mi się to, co sam w duchu nazywam światem.

Dziwna rzecz, ile przyjemności sprawia mi doprowadzać do gniewu tych, którzy sprawują władzę .

Jestem cnotliwy w wyobraźni, ale gdy chodzi o pielęgnowanie cnót?

Z oczu patrzy mu przerażająco dobrze.

Głupcy tacy jak on stworzeni są na to, by awansować, piąć się w górę, żyć dostatnio i rozkazywać innym.

Gdyby nie wady i błędy, świat byłby pozbawiony ciepła, uroku i bogactwa. Wraz z przywarami i słabości znikłoby pół świata i to może akurat jego piękniejsza połowa.

Gardzę łzami, a jednak płakałem. Wprawdzie tylko wewnętrznie, ale może to jest właśnie najgorsze.

- Panie przełożony – rzekłem w wielkiej irytacji – bardzo proszę nie traktować mnie w ten nieco obelżywie przyjacielski sposób.

Może mógłby mu pomóc jakiś bóg, ale bogów nie ma, jest tylko jeden jedyny, a ten jest zbyt wzniosły, by pomagać.

Od razu widać, kiedy ludzie mogą poszczycić się sukcesami i uznaniem, wręcz puchną od sytego zadowolenia z siebie, siła próżności wydyma ich jak balony, zmieniają się nie do poznania.

Piękny czarny kot leżał na ciemnoczerwonym, krytym pluszem fotelu, jak ciemna, miękka przyjemność w czerwonej oprawie.

Jedna z najlepszych przeczytanych książek o pobieraniu nauk, relacjach uczeń-wychowanek i jeszcze paru egzystencjalnych problemach. Klimaty kafkowsko-musilowskie, a i Schulz może przyjść na myśl. Tylko że Rober Walser był wcześniej. Jakimże był pisarzem! Niełatwo uwierzyć: to rzecz z roku 1909 (!).

„Nauczyć się tu można niewiele, brak sił pedagogicznych i my, chłopcy z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Łukasz Starzewski

z ostatnich 3 m-cy
2024-06-02 20:56:22
2024-06-02 20:56:22

Przede wszystkim zaprzeczył w nich własnym słowom z jednego ze swych najważniejszych dla mnie wierszy:  "……lecz przeciwników – przyznasz – mieliśmy nikczemnie małych czy warto zatem zniżać świętą mowę do bełkotu z trybuny do czarnej piany gazet….."     

2024-06-02 20:42:46
2024-06-02 20:42:46

@Aguirre Ufam,ż e teksty z tego tygodnika nie znajdą  się w Jego "Opera  omnia"...... 

2024-06-02 20:32:26
2024-06-02 20:32:26

Wbrew pozorom Miłosz i Herbert kotów za bardzo ze sobą nie darli. Takie przekonanie mogła w dużym stopniu wywołać doraźna publicystyka polityczna Pana Cogito w pewnym niezbyt opiniotwórczym piśmie  z końcówki jego twórczości, która - uczciwszy Mistrza - nie jest jego szczytowym osiągnięciem pisarski...

więcej więcej
2024-06-02 16:17:53
Łukasz Starzewski dodał cytat z książki Dwa księżyce
2024-06-02 16:17:53
Łukasz Starzewski dodał cytat z książki Dwa księżyce

Miasteczko było maleńkie. Komiczne i bardzo smutne. Oglądając jego kukiełkowe sprawy, miało się wrażenie, że za murami szczerbatego zamku, który bielał na górze, dymi krater wulkanu, pr...

Rozwiń Rozwiń
2024-06-02 16:08:48
Łukasz Starzewski dodał cytat z książki Dwa księżyce
2024-06-02 16:08:48
Łukasz Starzewski dodał cytat z książki Dwa księżyce

Szymon zaczął marzyć o zdobyciu Magdy. Nie wiedział wszakże, jakiego użyć sposobu. Nade wszystko, czym zasłonić, jak przyozdobić swoje reklamowe żydostwo. (….) Oszukawszy antysemicki pr...

Rozwiń Rozwiń
2024-06-02 15:01:17
2024-06-02 15:01:17

(Beneš ) po latach zajmowania najwyższych stanowisk w państwie cierpiał na przypadłość wielu decydentów; nie dopuszczał do siebie myśli, że może nie mieć racji.

2024-06-02 14:53:45
2024-06-02 14:53:45

W Warszawie nie potrafiono się jednak zdecydować, czy na złość Czechom wspierać słowackie dążenia do autonomii, czy w imię starej przyjaźni pomagać Węgrom zagarnąć całą Słowację.

Rozwiń Rozwiń
2024-06-02 14:50:04
2024-06-02 14:50:04

Czesi z kolei mieli zarówno Polaków, jak i Węgrów za żałosnych, silących się na wielkopańskość pozerów, wciąż tkwiących mentalnie w epoce dawno przebrzmiałego feudalizmu.

Rozwiń Rozwiń
2024-06-02 14:45:26
2024-06-02 14:45:26

Empatia nigdy nie ograniczała mu (Beneszowi) zbytnio pola działania.

2024-06-02 14:42:28
2024-06-02 14:42:28

Republikę (Czeska) zamieszkiwało 3,2 miliona Niemców i prawie 800 tys. Węgrów. (…) 15-milionowa Czechosłowacja miała zbyt mało ludności, aby w razie wojny obyć się bez żołnierzy pochodz...

Rozwiń Rozwiń

ulubieni autorzy [79]

Leo Lipski
Ocena książek:
7,8 / 10
9 książek
0 cykli
17 fanów
Jacek Dehnel
Ocena książek:
6,3 / 10
46 książek
0 cykli
Pisze książki z:
319 fanów
Ádám Bodor
Ocena książek:
7,4 / 10
5 książek
1 cykl
21 fanów

Ulubione

William Shakespeare Romeo i Julia Zobacz więcej
Emil Cioran Zeszyty 1957-1972 Zobacz więcej
Olga Tokarczuk Prowadź swój pług przez kości umarłych Zobacz więcej
Umberto Eco Imię róży Zobacz więcej
Sándor Márai Dziennik Zobacz więcej
Stanisław Barańczak Wiersze zebrane Zobacz więcej
Jean-Marie Laclavetine Przeklęta pierwsza linijka Zobacz więcej
Matei Vișniec Sprzedawca początków powieści Zobacz więcej
Józef Wittlin Sól ziemi Zobacz więcej

Dodane przez użytkownika

Stanisław Barańczak Wiersze zebrane Zobacz więcej
Joanna Gierak-Onoszko 27 śmierci Toby’ego Obeda Zobacz więcej
Georgi Gospodinow Schron przeciwczasowy Zobacz więcej
Georgi Gospodinow Schron przeciwczasowy Zobacz więcej
Georgi Gospodinow Schron przeciwczasowy Zobacz więcej
Wit Szostak Cudze słowa Zobacz więcej
Tove Ditlevsen Moja żona nie tańczy. Opowiadania wybrane Zobacz więcej
Tommi Kinnunen Powiedziała, że nie żałuje Zobacz więcej
Ivo Andrić Anika Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
1 196
książek
Średnio w roku
przeczytane
23
książki
Opinie były
pomocne
16 318
razy
W sumie
wystawione
1 185
ocen ze średnią 7,5

Spędzone
na czytaniu
5 756
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
18
minut
W sumie
dodane
4 862
W sumie
dodane
1
książek [+ Dodaj]